Budżetówka naciska, rząd robi uniki. Pracownicy już wiedzą, że rozmowy nie przynoszą zadowalających rezultatów, stąd strajk. I oczekiwanie na zmiany systemowe, które wyeliminują powtarzająca się co roku walkę o waloryzację pensji.
Obiecanki cacanki ministra finansów
Rząd na początku lipcowych negocjacji proponował wzrost płac w sektorze budżetowym tylko o 4,1 proc., przedstawiciele pracodawców 7,9 proc., związki zawodowe – 15 proc. Wydawało się, że rząd zmienił zdanie. – Jest dla mnie kluczowe, aby realna wartość wynagrodzeń w sferze budżetowej była co najmniej utrzymana. Dlatego, mając na względzie propozycje partnerów społecznych Rady Dialogu Społecznego oraz przebieg negocjacji w trakcie prac Zespołu ds. Budżetu, Wynagrodzeń i Świadczeń Socjalnych Rady, zaproponuję Radzie Ministrów potencjalną zmianę, czyli podwyższenie wskaźnika, uwzględniając bezpieczeństwo finansów publicznych – mówił Andrzej Domański, minister finansów. Słowa nie dotrzymał.
W ustawie zapisano podwyżkę wynagrodzeń o 5 proc. w 2025 roku, w tym kwoty bazowe dla pracowników państwowej sfery budżetowej, funkcjonariuszy i żołnierzy, pracowników ministerstw oraz urzędów centralnych i wojewódzkich. Zwiększono także fundusz wynagrodzeń pracowników ZUS i KRUS – również o 5 proc.
Ani podwyżka, ani urealnienie płac
– Trzeba powiedzieć wprost, że nie jest to żadna podwyżka płac. To nawet nie jest urealnienie ich wartości, biorąc pod uwagę projektowaną przez NBP średnią inflację na przyszły rok, którą określono na poziomie 5,2 proc. – komentuje Edyta Odyjas, wiceprzewodnicząca śląsko-dąbrowskiej „Solidarności” i przewodnicząca NSZZ „S” Pracowników Sądownictwa i Prokuratury.
Wtóruje jej Bartłomiej Mickiewicz, zastępca przewodniczącego Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" i przewodniczący Rady Krajowego Sekretariatu Służb Publicznych NSZZ "S": – Pikieta to nie jest symboliczny gest, a realna walka o godne warunki życia, które są w interesie nas wszystkich. To wyraz sprzeciwu wobec propozycji rządu, które nie odpowiadają na potrzeby pracowników.