Byłam na tym szkoleniu. Co Trzaskowski robił w wojsku i ile to jest warte?

Byłam na tym szkoleniu. Co Trzaskowski robił w wojsku i ile to jest warte?

Dodano: 
Trenuj z wojskiem
Trenuj z wojskiem Źródło: Archiwum prywatne / Jowita Flankowska
Byłam na tym samym szkoleniu co Rafał Trzaskowski i w tej samej grupie – A. Co właściwie robiliśmy przez 8 godzin i czy to jest coś warte?

4 kwietnia, piątek, ponad 20 stopni Celsjusza. Piękne słońce, ciepło. Grzebanie w szafie i wyciąganie ciepłej odzieży „na cebulkę”, czapki i rękawiczek brzmi jak żart, ale co zrobić. To wojskowe wymagania. Wezmę, najwyżej schowam to wszystko na miejscu do torebki. Zmieści się.

Zgłosiłam się na szkolenie do 1.Warszawskiej Brygady Pancernej im. Tadeusza Kościuszki w Wesołej. Co normalny człowiek (cywil) może wiedzieć o tym co się rzeczywiście za bramą wojskowej jednostki dzieje? Nic. To, co Polacy mają w głowie, to wesołe przygody czwórki przyjaciół w czołgu, który dziś stoi w muzeum. Jechali przed siebie, strzelali od czasu do czasu, zakochiwali się i kiedy trzeba było pomagał im pies. Dalej od prawdy już być nie można.

5 kwietnia, sobota, 3 stopnie Celsjusza. Do tego silny wiatr (wyrwie wojskowy namiot), śnieg, czasami słońce.

Co jest za tą bramą?

Jednostka wojskowa działa jak korporacja. Na wejściu kołowrotek, karty, chipy, podział na sektory. Kontrola dokumentów, oddawanie podpisanych wcześniej zgód, podpis na liście, przydział do grupy A,B,C,D lub E wypisany markerem na zewnętrznej stronie dłoni. Załadunek do Starów i jedziemy na poligon. Po drodze nic nie można fotografować – do tego każdy zobowiązuje się podpisując regulamin. Wysiadamy na helipadzie (miejsce dla helikopterów).

Jest zimno, wietrznie, nic się nie dzieje. Wiatr daje się we znaki, zwłaszcza, że nic się nie dzieje. Blisko nas stoi wojskowy sprzęt, ale nie możemy go teraz oglądać. Mamy stać i czekać na resztę grup, na dowódcę jednostki, na rozkazy dla żołnierzy, na zupełnie-nie-wiadomo-co-jeszcze.

Na szkolenie stawili się ludzie profesjonalnie przygotowani do pobytu na poligonie: w militarnych strojach, ciepło ubrani, w butach trekkingowych – jak prosili wojskowi. Ale mnóstwo osób, zwłaszcza młodych, przyszło w codziennych ubraniach, bez czapek, rękawiczek, bez ciepłej odzieży. Dziękuję samej sobie w duchu za każdą sztukę odzieży z wełny merynosa, ocieplane narciarskie leginsy, rękawiczki, za czapkę bez pompona i kaptur w kurtce, który zmieści się pod hełmem.

Czy leci z nami Trzaskowski?

Atmosferę rozgrzewa wiadomość, że w naszej grupie podobno będzie Rafał Trzaskowski – jeden z kandydatów na prezydenta. Plotka to czy prawda? Nie wiadomo. „Kto będzie to będzie, albo nie będzie” – słyszymy od żołnierza, który przez cały dzień będzie się opiekował naszą grupą A. Bardzo przydatna informacja.

Żeby zabić czas krążę między ludźmi, nawiązuję znajomości. Nie ma to jak w końcu mieć koleżanki i kolegów z wojska, prawda? Grupa składa się z kobiet i mężczyzn w każdym wieku. Od młodych, którym na udział w szkoleniu zgodę musieli podpisać rodzice, aż po osoby powyżej 60 roku życia. Są grupki znajomych, bracia, są małżeństwa, są przyjaciółki. Jest dużo osób, które przyjechały same. Wszyscy mówią sobie odruchowo „na Ty”.

Sprawdziłam już chyba każdego, oprócz człowieka, który stoi w środku grupy, tuż obok mnie. Jest wysoki, szczupły. Ma czapkę naciągniętą na czoło i do tego granatową kurtkę z kapturem. Niczym się nie wyróżnia. Jest zgarbiony, patrzy w czubki butów, z nikim nie rozmawia, nie wita się, nie rozgląda się, nie dowcipkuje, w ogóle nie zabiera głosu. Kiedy w końcu odruchowo podnosi głowę i patrzy na mnie, już wiem kto to jest. Rafał Trzaskowski we własnej osobie. Bingo.

Nie znamy się. Nie potrafimy się porządnie ustawić w dwuszeregu (do końca treningu to się nie uda ani razu), ani czwórkami, ani chociaż w jednej prostej linii. Zwrot w prawo czy lewo każdy robi w inną stronę, niektórzy kręcą się w kółko. Nie potrafimy też porządnie pokryć pary. Jak raz staniemy, tak już stoimy. Chodzimy chmarą. Udaje się tylko odliczanie. Na miejscu naszego opiekuna ja bym się załamała. On się zupełnie tym nie przejmuje i nie traci cierpliwości ani poczucia humoru. Tłumaczy, poprawia, wyjaśnia innymi słowami, pokazuje. Czasem nawet załapujemy o co mu właściwie chodziło.

No to do roboty

Dowódca jednostki pułkownik Renart Skrzypczak przyjeżdża w tumanach kurzu. Dowódcą 1.Warszawskiej Brygady Pancernej im. Tadeusza Kościuszki w Wesołej jest krótko – zaledwie od 24 marca 2025 roku. Ale jednostkę zna bardzo dobrze – dotychczas był zastępcą dowódcy.

Mija godzina stania na chłodzie i wietrze. Jesteśmy przemarznięci i zniechęceni taką organizacją, ale organizm się mobilizuje kiedy dowódca wymienia, co zaraz będzie robiła każda z grup: A – przetrwanie, B – rozpoznanie sprzętu. Przy grupie C dowódca zawiesza głos: „C to moja ulubiona grupa – będziecie ćwiczyć walkę wręcz”. Po szeregach grupy C niesie się jeden jęk, reszta oddycha z ulgą, chociaż to irracjonalne, bo nikogo walka wręcz dziś nie ominie. Grupa D na początek zapozna się z medycyną ratowniczą, E pójdzie wprost na strzelanie.

Na koniec pułkownik mówi nam, że w lesie schowane są dwie jednostki, które nas pilnują i jak nie zaliczymy tego szkolenia, to zostaniemy z nimi na noc, a jutro spróbujemy jeszcze raz. Od razu mi lepiej i cieplej. Jestem zmobilizowana. Pada komenda „Do zadań” i szkolenie się naprawdę zaczyna.

Co to jest na miłość boską SERE?

Nasza grupa zaczyna od SERE: Survival, Evasion, Resistance, Escape, czyli przetrwanie, unikanie, opór w niewoli oraz ucieczka. To „działania podejmowane przez personel wojskowy na wypadek oderwania od sił własnych lub zestrzelenia nad terytorium wroga”. Żołnierze nas malują w barwy ochronne. Połowa grupy uczy się jak przetrwać w lesie, ukryć się, jak przefiltrować wodę, jak zachowywać lub uciec z niewoli. Druga połowa pracowicie krzesze ogień i uczy się układać drewno na kilka sposobów.

Mamy się wymienić, ale tu niespodzianka – nic z tego. Po grupie niesie się pomruk niezadowolenia. Jako najbardziej niecierpliwa i wygadana idę protestować, bo to niesprawiedliwe. Spotyka mnie wzruszenie ramion. Jak to ja nie będę krzesać ognia? Serio? Ale już trzeba lecieć na rozpoznanie sprzętu.

Czekają na nas potężne maszyny: Rosomak medyczny (wóz ewakuacji medycznej na podwoziu Rosomaka), czołg Abrams i Leopard, pojazd rozpoznawczy Legwan, moździerz samobieżny RAK, pojazd opancerzony MRAP i wojskowa straż pożarna. Nie możemy tego sprzętu fotografować od wewnątrz, ani jego numerów rejestracyjnych. Poza tym żołnierze pozwalają na wszystko: wchodzimy na środka, skaczemy po nich na zewnątrz. Dotykamy, włączamy, otwieramy, przymierzamy się do różnych funkcji.

Maszyny robią wrażenie. To ogromne smoki. Są wyczyszczone, wychuchane, zadbane, ale widać, że nie stoją tylko w garażach. Są używane i żołnierze wiedzą o nich wszystko. Życzliwie, cierpliwie odpowiadają na każde nasze pytanie. Amerykański sprzęt jest przemyślany co do centymetra, wielofunkcyjny i wygodny w użyciu. To naprawdę duże, opancerzone maszyny, w których człowiek jest do sufitu otoczony elektroniką – jak w łodzi podwodnej. Ruszyć się nie ma gdzie, ale na minie się nie rozpadnie. Amunicja jest tak ciężka do załadowania, że nie daję rady udźwignąć nawet pojedynczego pocisku. Panowie i panie, którzy pracujecie w tych pojazdach – szacunek!

Po tej części szkolenia nabieram otuchy. Nie będzie jak w 1939 roku. Tym razem tanio skóry nie sprzedamy, ale jest warunek. Bezdyskusyjnie trzeba mieć takiego sprzętu jak najwięcej. Nie oszczędzać.

Tylko mnie nie kop w piszczel przed obiadem

Prosto z czołgów i wozów wojskowych idziemy walczyć wręcz. Jest rozgrzewka, konkretne ćwiczenia do wykonania w parach, w których się zmieniamy. Trzaskowski, nie Trzaskowski walczyć trzeba. Ciosy, kopnięcia, uniki, zmiany, bo możemy trafić na różnego przeciwnika. Na przykład na osobę leworęczną. Nieoczekiwanie słyszę od instruktorów, że walka dobrze mi idzie. Hmmm...

Nagle okazuje się, że już czas na obiad. Nie wiem kiedy ten czas minął. Bardzo sprawnie dostajemy plastikowy talerz z ciepłą i bardzo smaczną grochówką (wielkie barwa dla kucharzy!), do tego suchy prowiant w siatce: owocowy sok, chrupkie pieczywo ryżowe, konserwę z gulaszem angielskim (pyszna) i batonik zbożowy. Jem tylko grochówkę, bo mi się wydaje, że to wystarczy i próbuję konserwy od kogoś, kto ją otworzył. To błąd. Trzeba było zjeść wszystko. Przy tak niskiej temperaturze, na silnym wietrze i w śniegu organizm potrzebuje kalorii. Ratuje mnie kilka kubków gorącej, mocno słodzonej herbaty, której jest pod dostatkiem. Dopiero wtedy przestaje mnie trzepać.

Podczas obiadu grupa A dostaje nagle wiadomość: kosztem przerwy obiadowej wrócimy na SERE. Jogi babu! Nikt nie protestuje. Czyli wojsko popełnia błędy, owszem, ale także potrafi się z nich na czas wycofać. Jemy szybciej niż inni i idziemy się uczyć. Naprawdę jest sześć rodzajów ognisk? Tak. Udaje mi się użyć krzesiwa i rozpalić ognisko. Uczę się posługiwać nożem i nadmanganianem potasu oraz gliceryną. Sama bym na te sposoby nie wpadła, a działają. Jestem wdzięczna za to czego mnie właśnie nauczono.

Już trzeba lecieć do kolejnych zadań: pierwsza pomoc na polu walki. Nikt nam nie pomoże, musimy sobie pomóc sami. I na to są sposoby. Poinstruowani kładziemy się na ziemi i jak najmniej widoczni dla wroga mamy sami sobie założyć opaskę uciskową CAT na nogę i rękę – powyżej rany. To też amerykański wynalazek, który sprytnie się otwiera, sprytnie zaciąga i jeszcze zakręca. Opaska ma miejsce na zapisanie godziny jej zaciśnięcia, a żołnierze w ekwipunku mają marker.

Przy okazji okazuje się, że w taką pogodę ziemia oddaje ciepło i da się na niej leżeć. Druga połowa grupy w tym czasie klęczy i ratuje życie dwóm gołym manekinom oraz uczy się obsługiwać defibrylator i stanowczym głosem rozdzielać role do wypełnienia. Życie ludzkie jest bezcenne.

Co z tym Grotem?

Nasza grupa na samym końcu ląduje na strzelnicy. Dostajemy hełmy, kamizelki kuloodporne i broń. Dla każdego jest karabinek Grot. Tak, tak. Ten Grot z Radomia. Uczymy się składać i rozkładać tę broń. Dostajemy magazynki (bez ostrej amunicji) i na sucho ćwiczymy oddawanie strzałów. Czy Grot rdzewieje? Tak, nawet podczas tych ćwiczeń dało się zauważyć rdzę. Czy to ważne dla żołnierzy? Okazuje się, że nie.

Tu nic nie jest lekkie. Wszystko waży i obciąża. Żołnierze pokazują nam jak nosić Grota (około 4 kg), żeby oszczędzać kręgosłup. Dzielimy się na jeszcze mniejsze grupy. Jedni strzelają do tarczy, inni w tym czasie uczą się taktyki, komend i współpracy w grupie. Tak się składa, że w mojej podgrupie jest dużo więcej kobiet niż mężczyzn i tym wygrywamy. W szyku patrolowym nie chodzi o to żeby biegać. Trzeba iść jak najwolniej, nie zwracać na siebie uwagi, w ogóle się do siebie nie odzywać i porozumiewać wyłącznie za pomocą specjalnych ruchów i gestów. Okazuje się, że kobiety są do tego stworzone: sprzęt dużo waży, więc o szybkości nie ma mowy. Do tego przyzwyczajone do uważania na dzieci, kobiety bez nauki oglądają się na to co robi ktoś przed nimi i za nimi, są w kontakcie, działają w grupie – to wielka zaleta.

Po kilku okrążeniach nasza podgrupa dostaje dużą pochwałę od instruktora. Nie musiał nas w niczym poprawiać. Teraz czas na strzelanie. Kładziemy się na swoich stanowiskach. Broń jest podłączona do komputera, więc nikt nie będzie leciał do tarczy sprawdzić czy trafił. Wydaje mi się, że nie dam rady, bo mimo okularów, przez wiatr, piach i śnieg ledwo widzę tarcze w oddali. Jedna jest ustawiona na 70 m druga na 100 m. Strzelamy do obu. Układam się tak jak mnie nauczono, oddycham i strzelam. Okazuje się, że trafiam. Drugi, i trzeci raz też. I kolejny. Znowu słyszę, że mi dobrze idzie i żebym się zastanowiła nad przyszłością.

Szkoda, że to już koniec. Wracamy na helipad, gdzie już czeka na nas dowódca – to bardzo miły gest. Gratuluje wszystkim ukończenia szkolenia, więc nikt na noc tu nie zostanie. Każdy dostaje certyfikat z imieniem i nazwiskiem. Rafał Trzaskowski również. Pułkownik Renart Skrzypczak nie ukrywa, że czasy są niepewne, ale żołnierze 1.Warszawskiej Brygady Pancernej staną wtedy murem i nas przed wrogiem własnymi plecami zasłonią. Po to tu są.

Brud daje siłę

Teraz czas na ognisko i pieczenie kiełbasek. Ogniska są przygotowane, kije nastrugane, kiełbaski i chleb pokrojone. Każdy dostaje też keczup i musztardę. Kto ma ochotę na dokładkę dostaje ją bez problemu. Tuż obok nas sprzęt odjeżdża do jednostki. Przekonuję się, że zmęczony, ubrudzony i obrzucony na koniec piachem spod Abramsa lub Leoparda dorosły, to szczęśliwy dorosły!

I nie, to nie było źle zorganizowane szkolenie. Czekaliśmy długo na rozpoczęcie, bo po prostu byliśmy pierwsi. Reszta osób przyjechała do Wesołej później.

Te 8 godzin ćwiczeń w chłodzie, wietrze i w śniegu uświadomiło chyba każdemu jakie są jego indywidulane możliwości i słabości. To wielka zaleta tego szkolenia, bo daje szansę na spokojne podjęcie świadomej decyzji o tym, co ze sobą zrobić, kiedy wróg rzeczywiście przekroczy granice Polski. Gdzie się wtedy przydamy, jakie są nasze mocne strony? Jest jeszcze czas, by o siebie konkretnie zadbać i żyć spokojniej.

Premier Donald Tusk zapowiedział program dobrowolnych szkoleń wojskowych. – Dla nas najważniejsze jest, żeby każdy zainteresowany mógł najpóźniej w 2026 roku w takim szkoleniu uczestniczyć. To oznacza zadanie trudne, ale wiem, że wykonalne – informował premier Tusk. Ja mówię, że warto.

Czytaj też:
Trenuj z wojskiem od 5 kwietnia. Wracają darmowe szkolenia w wojsku
Czytaj też:
Kolejne podwyżki dla żołnierzy. MON podjął decyzję
Czytaj też:
Zbrojeniówka pilnie poszukuje ludzi. Pracę znajdziesz od ręki
Czytaj też:
Armia wzywa kobiety. Zawody przydatne do służby